środa, 1 sierpnia 2012

W służebie pierwszego oficera na łajbie "Pequod" - czyli kawa kawa kawa

Kawa, owa odtrutka wina, popędza wyobraźnię i usuwa w ten sposób ból głowy i troski, nie zachowując ich, jak tamten trunek, na dzień następny.
Autor: Julien Offray de La Mettrie, Człowiek-maszyna, wyd. Hachette, s 71.


          Długo się nie odzywałem. I w sumie jakiejś jednoznacznej przyczyny znaleźć nie mogę. Niewątpliwie złożyło się na to wiele czynników, wliczając pracę, nadrabianie zaległości czytelniczych z ostatnich kilku miesięcy, a w ostatnim tygodniu nawet ładna pogoda, która mnie rozleniwiła niemiłosiernie. A! I jeszcze dodatkowa fucha wpadła w dni, które normalnie mam wolne od pracy, więc na nadmiar wolnego czasu nie narzekam.

          Ostatnio zastanawiałem się kiedy pierwszy raz usłyszałem o Starbucksie, tudzież zacząłem świadomie kojarzyć charakterystyczne logo i/lub nazwę z produktem. I wydaje mi się, że musiało to się stać jakoś tak w późnych latach 90tych. Jakoś w erze oglądania Kevin sam w Nowym Jorku czy innych "perełek" dzieciństwa. Niewątpliwym jednak jest, że gdy jechałem latem 2008 roku do "krainy Wujka Sama", to marka ta była już w mojej świadomości odpowiednio "wylansowana". W jakiś przedziwny sposób imię pierwszego oficera z Moby Dick'a stanowiło zaraz obok Manhattanu, Apple i kalifornijskich plaż, część składową mojego własnego "American Dream". Pamiętam więc doskonale moje rozczarowanie, gdy pierwszy raz spróbowałem kawy ze Starbucksa. Była to mrożona late na lotnisku w Chicago w 2008. Mrożona latte była słaba i generalnie niesmaczna. Teraz wiem, że nie był to najlepszy wybór, ale cóż, sprawił, że nigdy nie stałem się wielkim fanem tej marki. W Polsce, zawse wygrywało Coffee Heaven lub jakaś nie sieciowa kawiarnia, a w UK Nero. Jak to często bywa kwestie finansowe przekonały mnie do przerzucenia się na kawę ze Starbucksa po otrzymaniu rabatu pracowniczego. Jednocześnie zostałem uświadomiony, że od kwietnia duża kawa ma tutaj dodatkowe espresso. Niemniej jednak nadal uważam, że kawa w Nero jest lepsza.
Niektórzy mogliby zapytać, dlaczego podjąłem pracę w firmie, której produktu nie przedkładam ponad inne w tej branży. Sprawa jest prosta - oni potrzebowali baristów, a ja potrzebowałem pracy. W ten oto sposób, nie tylko zostałem pracownikiem, ale też klientem Starbucks'a.

          Kaczor i Viader się pytali jaka to jest praca. Ano... przyznam szczerze, że szału nie ma. W sensie, że co może być pasjonującego w robieniu kawy? Generalnie nasza filia pracuje w systemie trzy-zmianowym: 5:30-12/14, 8/10-16/18, 14/16-21:30. Oprócz tego zmiany są cięte i łączone (np. 10-13 i potem 13:30 - 16:00, żeby nie płacić pracownikom za przerwy. Przyznam, że system ten jest mocno denerwujący, ale można go trochę pod siebie dostosować przy dobrej woli managera. Prawdopodobnie tylko dzięki temu mam możliwość oglądania na żywo niektórych zawodów na Igrzyskach.
Rzecz nad którą nie mogę do końca przejść do porządku dziennego jest polityka związana z pozbywaniem się odpadków i żywności, której data ważności upływa danego dnia. Po pierwsze w ciągu jednego dnia zużywamy kilkadziesiąt litrów mleka, co razem daje niewiele mniej plastikowych butelek, w których jest ono dostarczane. Butelki te po zużyciu trafiają do jednego z koszy, który w założeniu powinien być na odpadki podlegające degradacji, ale w rzeczywistości ląduje tam wszystko. Nie wiem, czy to kwestia zasad u nas, czy jest tak w każdej z filii. Jednak wyrzucanie olbrzymich ilości jedzenia jest już nie do przyjęcia. Każdego wieczoru przed zamknięciem wyrzuca się wszystkie produkty, których data ważności upływa tego samego dnia. Niby normalka, ale fakt jest taki, że wielu ludzi mogłoby skorzystać z tego jedzenia gdyby tylko zostało im udostępnione. Nie wiem czy wynika to z opodatkowania darowizn (przypomina mi się sytuacja pewnego piekarza, który niesprzedany dzienny wypiek oddawał fundacji Barka, a potem Urząd Skarbowy ścigał go z podatkiem od darowizn), czy braku chęci. Jak dotąd nikt nie wytłumaczył mi dlaczego codziennie wyrzucam kilka kanapek, soków oraz sałatek. A! Żeby sprostować - pracownicy nie mogą brać tego jedzenia do domu, musi ono zostać wyrzucone. Szczególnie, że Starbucks na każdym kroku wspomina o używaniu kawy certyfikowanej znakiem Fair Trade, oraz dbaniu o środowisko. Cóż, nikt nie mówił, że kapitalizm jest idealny. Aby jednak coś zrobić z kwestą jedzenia na poziomie filii,  zaczęliśmy ostatnio wystawiać je w osobnych workach i chyba ktoś się zorientował, bo zanim skończymy sprzątać, to już tego jedzenia przy śmietniku nie ma.

Z innych perełek pracy w Starbucksie jest polityka "bycia przyjaznym" dla klienta. I to do przesady. "Dzień dobry", "Jak się masz?", "Jak mija dzień?" niby normalne, ale dla wielu osób drażniące. Większość klientów chce tylko kupić kawę, a nie budować znajomość z baristą, który za kilka miesięcy zmieni pracę. Po za tym mnie nauczono, że jak przychodzę do kawiarni i proszę o czarną kawę, to nie pyta się mnie czy chcę mleka, bitej śmietany i ciastka na dodatek. Fakt, że muszę pytać o to każdego klienta jest wysoce frustrujący, ale cóż.

I tak chyba wszystko powyższe bije na głowę proces zamawiania kawy. Klient przychodzi i po wymianie wspomnianych powyżej uprzejmości zamawia: tall, extra hot, skinny, vanilla, white chocolate mocha with extra shot of coffee and white chocolate. Ja na to się pytam, czy na miejscu, czy na wynos i zapisuję co trza na specjalnym papierku przyklejanym do kubka. Zapisa powyższego napoju wygląda następująco: T,3,X-H, N, V,WC,WM. A kombinacji jest kilkadziesiąt jak nie kilkaset, bo są 4 rodzaje mleka, 8 syropów smakowych, 3 wielkości, dwa rodzaje bitej śmietany, kilka posypek/sosów, kilkanaście rodzajów napojów i przynajmniej 20 innych opcji personalizacji kawy. Przez pierwszy tydzień ciężko było się w tym połapać, ale już jest lepiej. Niemniej każda rzecz ma swój kod i czasami proces zamawiania danej kawy zajmuje więcej niż jej przygotowanie.

          Żeby jednak nie było, że narzekam. Zwyczajnie opisuje. Praca nie jest super ciężka, pozwala zarobić na tyle, żeby się póki co utrzymać, a do tego daje już wspomniane wyżej odpowiednie ilości wolnego czasu do korzystania z możliwości, które daje życie w Londynie. Zdecydowanie preferuję zmiany poranne (od 5:30), gdyż po pracy mogę potem jeszcze całkiem sporo rzeczy porobić, w przeciwieństwie do zmian zamykających. Tak już mam, że łatwiej mi wstać do pracy na 5:30, niż obudzić się o 8 lub 9 rano gdy zaczynam na popołudnie. No i dużo zależy od tego z kim jest zmiana. Pracuje nas łącznie dziesięć osób, z czego aż czworo Polaków (o ilości Polaków pracujących w Starbucksie można by pewnie napisać dobry artykuł) i żaden Brytyjczyk. I większość osób jest ok.

No to na dziś tyle, pokrótce przybliżyłem jak "toto" wygląda i mam nadzieję, że odezwę się wkrótce.


       

1 komentarz:

  1. Jedno skojarzenie z "T,3,X-H, N, V,WC,WM":
    2,3-Dichloro-5,6-dicyjano-1,4-benzochinon
    :D

    OdpowiedzUsuń