poniedziałek, 4 lutego 2013

Something ends, something begins


A więc stało się! Po 7 miesiącach ponownego nadawania wschodoznawca na wygnaniu kończy swoją karierę. Jest to ostatnio post na tym blogu i za jakiś czas, zniknie on w ogóle.

Bloga zakładałem z zamiarem pisania o tym, jak żyje się w UK. Jak wygląda poszukiwanie pracy oraz życie na Wyspach.  Jak się okazało w ciągu kilku pierwszych miesięcy tematy te nie były na tyle interesujące, abym pisał regularnie. Również nie cieszyły się zbyt dużą popularnością (w końcu blogów o życiu w Anglii jest od groma). Od października coraz częściej pisałem o samoorganizacji, o moich pasjach, a także o mediach społecznościowych i ich wpływie na nas. Te wpisy generowały też największy ruch na stronie, który został pobity dopiero w styczniu przy okazji porównywania tabletu i e-czytnika pod względem czytania dokumentów PDF.

W związku z powyższym tytuł bloga przestał być adekwatny do treści się na nim pojawiającej. Przekonałem się również, że tak długi adres jest absolutnie nie dopuszczalny. Podjąłem więc dezycję o końcu pisania na tym blogu.

Ale nie martwcie się! Od dzisiaj możecie znaleźć mnie pod nowym adresem: majkelzim.pl


Znajdą się tam wszystkie wpisy oraz komentarze z wschodoznawcy na wygnaniu, które były opublikowane do pierwszego lutego.  Może się zdarzyć, że w ciągu kilku następnych dni będę jeszcze majstrował w jego ustawieniach, dlatego meldujcie mi proszę o wszelkich błędach w wyświetlaniu, nie działających linkach itp.

Do zobaczenia na majkelzim.pl!

czwartek, 31 stycznia 2013

Zwiedzanie i przeprowadzka


Tak jak wczoraj pisałem, dzisiaj ciągle się przemieszczam, wieczorem pierwsze zaplanowane spotkanie. A przed tym mam zamiar pozwiedzać trochę. W końcu nie miałem jeszcze okazji. To taka refleksja po poranku.


A co do obiecanych wieści o przeprowadzce, to piszę te słowa wiedząc, że dobrzy ludzie z Zenbox właśnie przenoszą bloga na nowy adres. W związku z tym, że kilka rzeczy ciągle musi być dograne, to przez najbliższe 3-4 dni mogę nic nie napisać. Postaram się jednak aby to się nie zdarzyło i abyście mieli pożywkę do czytania na weekend.

Pozdrawiam
M.

środa, 30 stycznia 2013

Droga do:


Dzisiaj piszę z tak zwanej drogi, zwanej też podróżą. O jej celu powiadomię was za parę dni. Pośrednio dlatego dzisiejszy i jutrzejszy wpis będą krótkie. Dodatkowo mogę mieć kłopot z dostępem do internetu.  Stąd cały ten tekst mało poskładany wyszedł. Pisany na kolanie w metrze, busie i innych środkach komunikacji.



W każdym razie jadę na imprezę, która się całkiem ciekawie zapowiada. Mam nadzieję poznać interesujących ludzi oraz poszerzyć swoją wiedzę, także na tematy na tym blogu poruszane. Do tego jadę do miasta, którego prawie wogóle nie znam. Jakieś szybkie przesiadki się nie liczą w końcu. Czasu na zwiedzanie będzie mało. W końcu tylko 48 godzin mnie tam czeka. A z tego półtora dnia to zapowiadana już impreza.

Do tego dopieszczam kwestie przeprowadzki. To też temat, o którym już wspominałem, ale dopiero jutro rozwinę go w całości. Mówię wam, same zmiany.

Oho, final call.

Muszę lecieć.
M.
A tutaj zestaw wyjazdowy.... problemem powoli staje się ilość łądowarek i kabli. Jest jakieś magiczna ładowarka, do której mogą podpiąć 4 urządzenia z wejściem micro usb?



 EDIT: A to zdjęcie z pokoju na miejscu. Idę szukać jedzenia.
Dobrej nocy


wtorek, 29 stycznia 2013

10 rzeczy, których pewnie nigdy nie zjecie


Często chodzicie na zakupy? Bo ja na takie duuuże, to raz w tygodniu. Oczywiście chodzi mi o zakupy jedzeniowe. Takie, żebym przez tydzień nie miał problemu z tym, że nie mam co do garnka włożyć, albo, że ryż z musem jabłkowym/przecierem pomidorowym już 3 tydzień gości na moim stole.Odkąd przyjechałem do UK odkrywam nowe smaki. Nie znaczy to, że nie tęsknię za starym poczciwym schabowym, albo kaszanką, golonką, smalcem z ogórkiem albo...


Rozmarzyłem się. Bo jasne, że tęsknię za smakami dzieciństwa, ale odkąd zacząłem bywać za granicą pałam wielką miłością do kuchni mi obcej. Nie jest to dziwne. O ile moi dziadkowie są w dużej mierze tradycjonalistami w kwestii potraw (nikt nie zrobi takiej zupy gulaszowej jak Dziadek, ani takich zrazów jak Babcia), to moi Rodzice zawsze byli otwarci na nowe smaki i nie bali się eksperymentować. I to właśnie im zawdzięczam w dużej mierze ciekawość do nowych smaków.  No i jeszcze jedno, podczas podróżowania ciężko znaleźć czasami gołąbki, klopsy czy inne rarytasy kuchni polskiej.
Dzisiaj przedstawię wam moje odkrycia kuchenne, których dokonałem w UK.

Poniżej lista produktów, których nie kupicie (a przynajmniej nie dało się jak ostatnio byłem w Polsce) w najbliższym markecie. Te niżej prezentowane można znaleźć w najbardziej popularnej sieciówce w UK, tak więc są łatwo dostępne.

1. Dziczyzna – w Polsce albo bardzo droga i przesmaczna w restauracji, albo dostępna dla wielce wyselekcjonowanego grona myśliwych i ich znajomych. Generalnie dziczyzna w Polsce to rarytas i jej cena stawia ją daleko po za zasięgiem zwykłego Kowalskiego.

Odkąd tutaj przyjechałem odkryłem całą gamę potraw, które bazują na mięsie jeleniowatych, świniowatych i kurowatych. Taka paczka pokrojonego mięsa z odpowiednimi przyprawami i warzywami daje świetny gulasz. Nie można oczywśicie zapomnieć o dobrym, czerwonym winie.



Albo taki bażant. W Polsce był dla mnie zwierzakiem prawie mitycznym, a tutaj idę do sklepu i już. Nie dosyć, że odstrzelony, to jeszcze oskubany. To samo z kuropatwą. 
Dobre toto i jakże pozwala odpocząć od kurczaka, czy innego indyka.

Taka kuropatwa, to naprawdę mała jest. Ledwie na ząb starcza.



2) Warzywa „organiczne” – czyli pewnie u nas po prostu od rolnika, albo z opisem skąd pochodzą. Tutaj właściwie każde warzywo ma odpowiednik „organic”. Z reguły droższy od 20-30%


3) Quorn – odkrycie, które zmieniło mój punkt widzenia na mięsopodobne (wegetariańskie) produkty. Nie dosyć, że smaczne, to jeszcze bogate w białka i inne proteiny pochodzenia roślinnego. Firma produkuje wszystko do kiełbas, przez burgery, na mielonym skończywszy. I to wszystko jest naprawdę dobre i przystępne cenowo. Tzn. Że w cenie paczki kurczaka masz paczkę „kurczaka wegetariańskiego”. 




Niesamowicie urozmaica to dietę i jest świetną sprawą przy kntrolowaniu wagi i próbie jej zmniejszenia. 



Kto mnie zna, ten wie, że jestem typowym mięsożercą. Obiad bez mięsa był dla mnie jak nie obiad, ale odkąd spróbowałem Quorn, regularnie zastępuje nim mięso.





4)Kuchnia meksykańska – wiem, w Polsce też dostępna. W Almie, albo Piotrze i Pawle jest taka specjalna, pojedyńcza półka na salsy, tortille, tacosy i inne quacamole. Tutaj to cały regał, który ciągnie się przez pół sklepu. Nie dosyć,że zachęca do spróbowania czegoś nowego, to jeszcze robi to skutecznie, a półprodukty są dobre jakościowo i smaczne.




5) Kuchnia azjatycka – szerokie pojęcie. Znowu zajmuje dużą część sklepu. Od chińskiej, przez tajską, na japońskiej nie kończąc. Sosy, makarony, curry itd. Ostre i słodko-kwaśne. Dla każdego coś miłego. Zwróćcie uwagę na ceny. 1£ za 250ml sosu. To teraz znajdziecie super jakościowo sos używany do kurczaka curry za 5,10zł.




6) Zupy „gotowce” – super sprawa na szybki i ciepły posiłek w ciągu dnia. W Polsce puszki się nie przyjęły. Tutaj o miejsce na stole biją się z zupami w kartonach/plastikowych kubkach, które mają krótszą datę spożycia i z reguły są lepsze smakowo i jakościowo. Walka stosunku ceny do jakości można by rzec.



7) Grzyby – nie tylko pieczarki, ale też azjatyckie, o zupełnie nowym dla mnie smaku. Muszę jednak napisać,że prawdziwka z polskiego lasu albo kurek, to nic nie przebije i są najlepsze.



8) „Fishcake” – pamiętacie „talarki kapitana Iglo” z dzieciństwa? Taka ryba w panierce? To teraz wyobraźcie sobie, że macie takie bajery, tylko w wersji max. Możecie wybrać, czy to z łososia, dorsza, czy innej ryby i co ma mieć w środku. Nie chodzi tylko o przyprawy i zioła, ale też sosy i inne bajery. Dla mnie jedna z ikon angielskich śniadań/brunchy w niedzielę.



I na koniec rzecz, której nie rozumiałem nigdy. Dlaczego w Polsce warzywa pokrojone i gotowe (np. na sałatki, do podsmażenia itp) jeżeli nie są w normalnych cenach? Wszędzie indziej są droższe, ale nie o 200%. Podobnie rzecz się ma z gotowymi kanapkami i sałatkami, oraz pociętymi owocami,  które w Polsce ciągle albo są obrzydliwe, albo kosztują miliony monet. Te na zdjęciu nie są najlepsze, ale nadal spełniają podstawowy wymóg – dobry stosunek jakość/cena.




Na samiuteńki koniec tylko nowinka „browarystyczna”. Nadal nie znam połowy z tych piwa, a połowa, z połowy, którą piłem była pyszna.




I polska półeczka w sklepie, a raczej jej część. (Swoją drogą ciekawe jak dobierają produkty, które tam się znajdują).






Zanim zostanę zalany tekstami z cyklu „w UK się więcej zarabia więc można lepsze rzeczy w sklepie kupić” oraz „przecież Polskie jedzenie jest najlepsze” oświadczam, że nie twierdzę, że jest inaczej. Pokazuję tylko smaki, które dzisiaj podczas zakupów mi „wpadły” do koszyka. Są to rzeczy, które do tej pory stanowiły albo domenę nieosiągalną finansową, albo wymagały wyjazdu w dalsze (lub bliższe) nieznane aby ich spróbować. Dla przykładu powiem, że byłem chyba tylko w dwóch, albo trzech restauracjach w Poznaniu, gdzie mają dobre azjatyckie jedzenie.

Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałem, a już dawno po kolacji. Jak się spodoba, to może jakieś przepisy podrzucę. Przy okazji – szukam sprawdzonego przepisu na szarlotkę. Ma ktoś, coś? 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Nauka nowego


Dzisiaj spędziłem dzień ucząc się zupełnie nowych rzeczy. Jako laik zagłębiłem się w świat, który do tej pory stanowił dla mnie domenę (nomen omen) jajogłowych z działu IT. A wszystko przez plany blogowe (i nie tylko) na najbliższą przyszłość.

Nie wiem, czy pamiętacie, ale przy okazji 
ostatniego wpisu w zeszłym roku wspominałem o możliwości przenosin. Otóż zabrałem się za to na poważnie i okazało się, że nie takie wszystko proste, jakby się mogło wydawać. Tzn jest proste, ale zabiera sporo czasu, szczególnie jak się wszystkiego od zera uczy.

Z tego też powodu dzisiaj nie będzie nic więcej oprócz zapowiedzi nadejścia nowego. A będzie fajne, obiecuję.

Jutro was na zakupy za to zabiorę!

niedziela, 27 stycznia 2013

Niedzielnik 21-27.01.2013


Niedzielnik 21-27 styczeń 2013

Kolejna porcja wiadomości z zeszłego tygodnia, które uważam za godne uwagi. Bez zbytnich komentarzy tym razem.
 

1) Ranking BLOGERÓW od Kominka - najbardziej wyczekiwany ranking blogerów w Polsce. Po jego opublikowaniu moja tablica na dwie godziny została zalana przez udostępniane, lubiane i komentowane wpisy na jego temat. Jego zasięg i moc jest powalająca. Znalezienie się w nim jest prawie równoznaczne z koniecznością wykupienia nowego serwera.


2) Ze świata gier najciekawsza chyba była kwestia bankructwa Atari. Dla wielu graczy to koniec pewnej ery.


3)Orange LipDub - do sieci wypłynął LipDub ze szkolenia pracowników Orange. Zrodził sporo komentarzy i w środę już zniknął z YT. Cała akcja została skomentowana na blogu firmy.


4) Tydzień rebrandingu: Poczta Polska, Bielsko Biała oraz Getin Bank i Play. Zmiany większe i mniejsze. W przypadku Poczty Polskiej za zmianą kolorów z niebieskiego na czerwony oraz nowego logo, dochodzą nowe usługi i większa integracja z ichniejszym bankiem.

Poczta Polska na czerwono... (wirtualnemedia.pl)

5) Vine - Twitter uruchomił usługę Vine. Niestety tylko na iOS. Paweł Opydo napisał kilka słów na Zombie Samurai.


6) Amazon wykupił polską Ivonę - gigant z Ameryki kupił polski syntezator mowy. 

IVONA w rękach Amazonu (mamstartup.pl)

7) Rozpoczęło się głosowanie sms'owe na bloga roku. Jak wiecie biorę w nim udział i każdy głos się liczy.
Wszystkie pieniądze z głosowania są przeznaczone na integracyjno - rehabilitacyjne obozy dla dzieci z ubogich rodzin i dzieci niepełnosprawnych.



I to tyle, nie za dużo, ale też sporo się ostatnio dzieje. Powiem tylko, że zanosi się na przeprowadzkę, Powiem coś więcej jak ustalę wszystkie szczegóły.

Do jutra!
M.





sobota, 26 stycznia 2013

"Reportaże warto pisać tak, by czytelnik poczuł na własnej skórze strach, ból i upokorzenie"


Dzisiaj dzień spędziłem z Kindle. A konkretnie z “Wypalaniem traw” Wojciecha Jagielskiego. Reportaż ten opisujący proces upadku apartheidu w RPA oraz zjawiska temu towarzyszące jest kolejnym bardzo dobrym dziełem tego autora. Ale nie bójcie się, nie będę tworzył kolejnej recenzji. Zwyczajnie tak bardzo chciałem skończyć tę książkę, że nie dokończyłem tego co zacząłem pisać wczoraj. Siedząc jednak tutaj właśnie sobie pomyślałem, że wśród wszystkich książek, które przeczytałem w zeszłym roku sporą część stanowiły właśnie reportaże.


Stąd dzisiaj pierwsza część listy reportaży i literatury faktu, które moim zdaniem warto przeczytać. Przyznam się, że ten gatunek odkryłem tak „na poważnie” dopiero w drugiej połowie studiów i nie jestem żadnym jego znawcą. Niemniej poniższa lista, to tytułu, które w jakiś sposób zapisały mi się w pamięci.


Dzisiaj narysujemy śmierć -  Wojciech Tochman stworzył dzieło, które jest absolutnie wstrząsające. Opisując konsekwencje ludobójstwa nie tylko ze strony ofiar oraz jego świadków, ale także tych, którzy je dokonywali, namalował obraz, który każe się zastanowić nad tym co spowodowało, że dotychczasowi sąsiedzi, przyjaciele czy znajomi pewnego dnia postanowili wytępić się nawzajem. Pozycja, której nie czyta się łatwo. Po jej przeczytaniu miałem jeszcze więcej pytań niż zanim wziąłem ją w swoje ręce.

Planeta Kaukaz – Wojciech Górecki zna Kaukaz od podszewki. Jego książki opisują świat, który dla przeciętnego Polaka jest zupełnie inną planetą. Świat w którym islam przenika się z pogańskimi wierzeniami. W którym broń jest naturalnym elementem wystroju domu. W „Planecie Kaukaz” Górecki pokazuje, że Kaukaz Północny, to nie tylko przekazy z wojny w Czeczenii oraz problem terroryzmu. Opisuje on skomplikowaną strukturę rodową oraz siłę tradycji. Jeden z pierwszych reportaży wydawnictwa „Czarne” jaki miałem w rękach. Regularnie d niego wracam.

Witajcie w raju – Jennie Dielemans w bezpośredni sposób pokazuje jak rozwój europejskiej turystyki przyczynił się do zubożenia społeczeństw w krajach, których gospodarka właśnie na turystyce bazuje. Książka, po której zupełnie inaczej patrzy się na pakietowe wycieczki do „gorących krajów”.

Wojna nie ma w sobie nic z kobiety - Praca Aleksijewicz jest dojrzała. Jak sama zaznacza kilka lat zastanawiała się nad formą jaką ma wybrać pisząc, kilka następnych zbieranie materiałów. Wreszcie przyszła walka z cenzurą i systemem. W efekcie czytelnik dostaje książkę, która jest przemyślana i zawiera samą treść. Można odnieść wrażenie, że autorka wychodzi z założenia, wydaje się słusznego, że ta historia powinna zostać napisana przez jej uczestników, czy raczej uczestniczki. Wojna opowiedziana ich ustami nie jest bohaterska i piękna, nie jest też martwą statystyką. W przeciwieństwie do mężczyzn kobiety w wojnie nie wspominają rodzaju uzbrojenia, czy nazwiska dowódcy. Pamiętają za to doskonale emocje, stan ducha. Zapał, z jakim zgłaszały się do komend uzupełnień, cierpienie i strach na polu bitwy. Sedno ich opowieści najlepiej oddaje cytat z Dostojewskiego „Ile człowieka jest w człowieku i jak obronić tego człowieka?”.

Imperium – Ryszard Kapuściński stworzył wspaniałe dzieło.Opisuje w detalach proces rozpadu ZSRR widziany od środa. Podczas swojej podróży widzi procesy jakie zachodziły na terenie tytułowego imperium. Opisuje je widziane nie tylko z perspektywy autora, ale także zwykłych ludzi, mieszkańców Związku Radzieckiego, dla których rozpadało się nie tylko państwo, ale cały znany im świat.

Wypalanie traw – wspomniana wyżej książka autorstwa Wojciecha Jagielskiego jest chyba najlepiej napisanym studium apartheidu jakie udało mi się znaleźć. Autor dotarł do każdej ze stron południowoafrykańskiego konfliktu. Opisuje rewolucję początku lat 90-tych oraz jej konsekwencje. Budowanie i upadek nadziei na lepsze jutro. Książka, która powinna być lekturą obowiązkową.

Tylko prawda – Anna Politkowska. Zbiór reportaży jednej z najwybitniejszych autorek reportaży naszych czasów. Stanowi zbiór, który powstał na przełomie lat 1999-2006 i stanowił chyba największą krytykę rządów Putina oraz współczesnej Rosji. Reportaże pojawiły się pierwotnie w „Nowaja Gazieta”, w książce zostały uzupełnione o pomijane informacje o groźbach oraz zagrożeniach z jakimi musiała się zmierzyć Politkowska pokazując prawdziwe oblicze „nowej Rosji”.

 Mam nadzieję, że znajdziecie wśród tych książek coś dla siebie. Z chęcią też wysłucham sugestii oraz komentarzy dotyczących drugiej części listy, gdyż chciałbym aby składała sie głównie z książek przez was zaproponowanych.

Pozdrawiam
M.

P.S.Tytuł wpisu pochodzi wywiadu udzielonego przez Wojciecha Tochmana dla Exclusiv

piątek, 25 stycznia 2013

10 powodów dla których warto biegać


Pisałem już o tym, że biegam. Swego czasu miałem sporą ilość znajomych, którzy się pytali: po co, co ci to daje, itp. Przyznam, że wczoraj, gdy wiatr starał mi się zedrzeć skórę z twarzy, a "deszco-śnieg" gwarantował najlepszy peeling na świecie, to też zacząłem się nad tym zastanawiać. Szczególnie, że jeszcze dwa lata temu, jakby ktoś mi powiedział, że będę biegał (w miarę) regularnie, to pewnie bym go wyśmiał.
Niemniej w ciągu ostatnich dwóch lat sporo się zmieniło. Również w podejściu do biegania. Poniżej zebrałem 10 powodów, dla których warto według mnie biegać. 

To co mi daje bieganie?


1) REDUKUJE STRES: podczas biegania zachodzi cała masa reakcji chemicznych w naszym organizmie. Dwie z nich są szczególnie istotne. Po pierwsze podczas biegania wytwarzane są endorfiny zwane hormonami szczęścia. Po drugie podczas wysiłku fizycznego następuje wstrzymanie produkcji katecholaminy, która jest odpowiedzialna za napięcie nerwowe. Zwyczajnie czuję jak z kolejnymi kilometrami odpadają problemy i zmartwienia. Ja traktuję to też jako formę zastrzyku energetycznego.

2) MNÓSTWO DOBRYCH POMYSŁÓW: jako, że bezstresowo, to także bardziej obiektywnie udaje mi się spojrzeć na pewne sprawy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jest to jedna z form, która pozwala mi na rozwijanie swojej kreatywności. Ilość idei i rozwiązań, które wpadły mi do głowy podczas biegania i nalazły zastosowanie w życiu prywatnym, czy zawodowym jest olbrzymia. Dodatkowo warto przeczytać swój artykuł, pracę zaliczeniową, czy też projekt po powrocie z biegania. Zazwyczaj poprawia się jej jakość kilkukrotnie.

3) BIEGANIE POMAGA UTRZYMAĆ/ZRZUCIĆ WAGĘ:  Żeby ją zrzucić trzeba jeszcze zmienić swój jadłospis (chociaż trochę). No ale co wy byście woleli?: utrzymanie/zrzucenie wagi pijąc tylko wodę z cytryną, czy też półgodzinny bieg? To pierwsze sprawi tylko, że będziecie wkurzonym na cały świat hejterem, a drugie pozwoli nie dosyć, że czuć się lepiej, to jeszcze móc zjeść coś normalnego.

4) ZMNIEJSZAM RYZYKO CHORÓB SERCA I UKŁADU KRWIONOŚNEGO:  To akurat potwierdzają moje badania krwi. Bieganie i lepsza dieta sprawiły spadek cholesterolu, a toto cieszy. No i oprócz "wytrenowania serducha" pomoże także zwiększyć odporność. Zauważyłem, że mniej mam przeziębień, zapaleń gardła itp. Wydaję też mniej kasy na leki.

5) BIEGANIE JEST WYZWANIEM: i nie jest ważne, czy biegasz, żeby zrzucić kilka kilogramów, zaimponować partnerowi/kumplom z pracy. Za każdym razem gdy zakładam buty i idę na trasę podejmuję wyzwanie. Czasem jest to pobicie czasu na konkretnej trasie, czasami zwiększenie ilości przebiegniętych kilometrów. Zdarza się też, że sam fakt wyjścia na dwór przy ujemnej temperaturze i/lub deszczu/śniegu stanowi wyzwanie. 

6) POZNAJESZ NOWYCH LUDZI: czasami zdarza się to całkowicie niespodziewanie. Czasami umawiasz się na wspólne bieganie i znajomi przyprowadzają nowych ludzi. Najwięcej jednak osób poznałem ponieważ bieganie to też

7) UDZIAŁ W SUPER IMPREZACH: wyścigi i akcje charytatywne, biegi masowe i te mniejsz - lokalne. Na każdej z nich poznaje się całą grupę ludzi, którzy też lubią biegać. Dla mnie najciekawszym doświadczeniem było bieganie w konkretnym, charytatywnym celu.

8) POZNAJE NOWE MIEJSCA: jako, że buty i strój do biegania nie zajmują dużo miejsca, to biegałem już w kilku krajach. W ten niecodzienny sposób zwiedzałem już kompletnie nieturystyczne miejsca w UK, Turcji i Kazachstanie, oraz na Malcie. Takie bieganie pozornie bez celu jest świetną sprawą i daje naprawdę dużo frajdy. A w niektórych miejscach stanowi przyczynek do rozmowy z "lokalsami" i wstąpienia na szklankę wody/herbaty.

9) LEPIEJ ŚPIĘ: co tu dużo gadać. Wspomniane już poranne wstawanie wymaga wcześniejszego kładzenia się spać. Po całym dniu pracy i bieganiu zasypia się jak dziecko. A sam sen jest jeszcze bardziej regenerujący.

10) POKONUJĘ KOLEJNE GRANICE: z reguły są to granice mojej wytrzymałości. Bo często zdarza się tak, że płuca palą żywym ogniem, nogi ciążą jak z ołowiu i myślę, że to już koniec. Zaraz się zatrzymam, padnę, umrę zwyczajnie i że to byłoby takie łatwe. Ot, zwolnić trochę i się przejść, a nie przebiec. No właśnie, byłoby łatwe, ale jak bym się z tym czuł? Co więcej te granice się nigdy nie skończą. Zawsze można dalej, szybciej, lepiej. 

Dla mnie ważne jest, że gdy biegam, to zwyczajnie czuję się lepiej. Odpada cała kupa codziennych trosk i zmartwień. Do tego, jeżeli biegam rano (na co mam czas dzięki zwyczajowi wcześniejszego wstawania) to dostaję kopa energetycznego na cały dzień, a przez to jestem bardziej znośny dla otoczenia. Bieganie nauczyło mnie, że czasami warto zagryźć zęby i dotrwać do końca. 

A wam, jeżeli biegacie, co dają treningi? Co motywuje was do wyjścia na zewnątrz i pokonania kolejnych kilometrów? 

Jeżeli nie biegacie, to spróbujcie, najlepiej z kimś kogo znacie. Na spokojnie bez parcia na dystans, czas i rezultaty. W końcu może to polubicie, a jak nie, to na pewno wam to nie zaszkodzi.


Pozdrawiam
M.


czwartek, 24 stycznia 2013

Jak głęboko trzeba kopać aby być dziennikarską hieną?

Szybki wpis z rana, bo nie rozumiem pewnego zjawiska. Tzn. może nawet i rozumiem, ale jest ono dla mnie tak chore, że się to w głowie nie mieści. Co więcej za każdym razem jak myślę, że już osiągnęło swój najwyższy (albo najniższy, zależy od punktu widzenia) pułap, to nadchodzi dzień kiedy jest jeszcze gorzej. Tym zjawiskiem jest odkopywanie przez dziennikarzy tematów, które są zwyczajnie nieświeże. Takie, odgrzewanie popularnych, bo kontrowersyjnych wydarzeń.








Dzisiaj na stronie internetowej oraz w papierowym wydaniu SE pokazał się tekst odgrzebujący temat, który, wydawałoby się, jest już przeszła. Oprócz sporadycznych wzmianek o sprawie Madzi temat ten był martwy. A przynajmniej tak myślałem aż do dzisiaj rana gdy zobaczyłem na Twitterze Kuźniara to:




Przecież toto jakieś chore. Ja wiem, że może się sprzeda, ale takie zagrania to są poniżej czegokolwiek. Co więcej nie wiem jak w wersji papierowej, ale na stronie internetowej opublikowano internetową rekonstrukcję pokazującą jak wyglądałaby dziewczynka.





Przyznam, że rzygać mi się chce jak widzę taki tekst.

Dzisiejsza herbata z mlekiem nie smakowała tak samo. Jakaś taka gorzka była.

środa, 23 stycznia 2013

Jak być zawsze "na czasie" ze swoimi zadaniami?


From Textua

Bez przerwy w „niedoczasie”? Ciągle z zadaniami do zrobienia “na wczoraj”? Każdego dnia macie wrażenie, że nie udało wam się osiągnąć wszystkich założonych na dany dzień celów? Chcecie być "na czasie", albo raczej "o czasie"?


A słyszeliście o zasadzie 60/40?









Jest to zasada, która stawia na realizm. W końcu doba ma tylko 24h i nie ma opcji, żeby ją wydłużyć. I nieważne jest czy wasz dzień pracy ma 5, 8, czy 12 godzin. Prawda jest taka, że jak wypełnicie kalendarz „po brzegi”, to nie dacie rady. No nie i już.

W dobie telefonów komórkowych, maili i szefa/klienta, który chce coraz to nowych rzeczy normą jest, że w naszym, wydawałoby się świetnie, zaplanowanym dniu powstają dziury. Do tego dochodzi jeszcze kwestia zwykłych opóźnień wynikających z kłopotów komunikacyjnych czy też będących winą osób trzecich (np. spóźniający się kontrahent).

O co codzi w zasadzie 60/40?
Całość jest prosta. Jeżeli pracujecie w systemie 8h, to planujcie swoje zadania tak, żeby wypełniły tylko i wyłącznie 60% waszego czasu. W tym wypadku będzie to niewiele poniżej 5 godzin. I uwierzcie mi, to nie jest za mało. Po prostu trzeba być realistą i niektóre rzeczy przełożyć na inny dzień.

Pozostałe 40% czasu, to właśnie te nieprzewidziane przez was sprawy. Korek w drodze na spotkanie, 30-sto minutowy telefon od klienta, a także przedłużające się spotkanie, czy realizacja innego projektu. 

Staram się postępować wedle tej reguły mniej więcej od wtedy, kiedy zacząłem wcześnie wstawać. I powiem szczerze, że póki co system się sprawdza. Zdarzyło się parę razy, że byłem na tzw. „niedoczasie”, ale jest to tak rzadkie w porównaniu do czasów sprzed tej metody, że aż do pominięcia. Kilka razy zdarzyło się też, że z wszystkim wyrobiłem się szybciej niż planowałem.

Sprawdźcie sami i oraz dajcie znać jak wy radzicie sobie z problemem czasu. Metoda ta działa jeszcze lepiej przy odpowiednim planowaniu ilości zadań w ciągu dnia, ale o tym kiedy indziej. Dzisiaj lecę oglądać stream z Social Pozań.

Do jutra
M.

wtorek, 22 stycznia 2013

Gdzie dostać polskie e-booki?










Temat książek zawsze mi był bliski. W związku ze zdradzeniem książek papierowych na rzecz Kindle w ciągu ostatniego roku zapoznałem się z ofertą kilku e-księgarni/platform umożliwiających kupno książek elektronicznych. W związku z tym, że miałem przeróżne doświadczenia związane z zakupem e-book'ów przez internet, oraz że co jakiś słyszę pytanie o to, gdzie i za ile można kupić polskie e-book'i, to uznałem, że warto będzie zrobić małe zestawienie. 



Co brałem pod uwagę?

Przyznam, że ciężko było wyznaczyć jednolite ramy, które mogłyby mi pomóc w ocenie używanych księgarni. W dużej mierze wynika to z różnorodności usług dostępnych na rynku. Część wydawnictw sprzedaje e-booki poprzez własne strony, część korzysta z dużych platform. W zestawieniu znalazł się też gigant, dla którego sprzedaż książek stanowi tylko procent przychodów. 

Docelowo jednak uznałem, że ważne dla mnie jest kilka czynników:

- łatwość w znalezieniu poszukiwanego tytułu
- współpraca z urządzeniem Kindle
- możliwość czytania zakupionych książek w dedykowanej aplikacji na tablety
- łatwość w pobieraniu zakupionych dokumentów
- ilość dostępnych formatów
- kontakt z klientem
- ilość dostępnych tytułów

Powyższe punkty nie są ustawione według wartości jaką im nadawałem. Były to niejako ogólne wyznaczniki, którymi się kierowałem przy ustalaniu pozycji w rankingu.  No ale czas przejść do rzeczy:


1) Woblink.com - zdecydowanie lider w moim zestawieniu. Pierwszy mój kontakt wypadł akurat na moment, w którym padły im serwery i rozdawali książki aby to zrekompensować. Szybkość działania oraz kontakt z klientem wzbudził mój podziw, o czym poinformowałem na ich fanpage'u. Jakiś czas później sprawdzałem swoją skrzynkę i zajrzałem do folderu inne (tego, do którego trafiają wiadomości od nieznajomych na Facebook'u). Czekała tam na mnie taka wiadomość:


Nie muszę mówić jak miły był to gest. Nie wiem, czy była to standardowa procedura, czy też byłem jednym z wybrańców, ale osiągnęli cel: stałem się ich wiernym klientem. Jeżeli do tego dodam super sprawną obsługę i pomoc poprzez wiadomość na Facebook'u, to już w ogóle bajka. 



Oczywiście nie wszystko jest idealne. Cały czas brakuje mi wysyłki na Kindle. Denerwują mnie też wyskakujące okienka w mojej bibliotece służące do pobierania książek. Wydaje mi się, że spowalnia to przeglądanie biblioteki. 

Całość, jak doda się aplikację na urządzenia mobilne oraz otrzymywane w przy zakupie kody rabatowe stanowi najlepszą moim zdaniem opcję zakupu polskich książek elektronicznych.

2) Nexto.pl - dobra i solidna firma. Oprócz słowa pisanego oferują także audiobooki. Książki po zakupie można wysłać bezpośrednio na Kindle, co może być dużym ułatwieniem. W wypadku innych czytników, pobieranie następuje z poziomu biblioteki i jest bardzo wygodne. Dużym plusem jest olbrzymi wybór e-prasy oraz aplikacja ułatwiająca czytanie gazet w pdf na tablecie. 

Niewygodnie rozwiązana jest niestety biblioteka zakupionych książek. Nie ma możliwości tworzenia kolekcji, przez co po zakupie 50 pozycji z literatury klasycznej, aby dojść do starszych książek muszę przeskakiwać strony. 

Nexto.pl wyróżnia się na tle innych w zestawieniu niesamowicie rozbudowanym programem partnerskim. Przyznaje także punkty za dokonane zakupy, które można wykorzystać na opłacenie kolejnych. W przeciwieństwie do Woblinka, tutaj nie ma limitu i jeżeli starczy nam punktów na zakup danego produktu, to nie dokładamy ani złotówki

3) ebookpoint.pl - bezpośrednio związane z GW Helion i wydaje mi się, że mające wyłączność na jej produkty. Oprócz wysyłki na Kindle umożliwia także wysłanie plików na Dropbox, co ułatwia tworzenie kopii zapasowych swoich e-booków. W swojej ofercie także posiadają audiobooki. 

Na początku roku ebookpoint.pl również miał problem z serwerami. Było to spowodowane noworoczną promocją. Firma pokazała jednak, że umie wyjść z kryzysu z podniesioną głową i po początkowym chaosie nawiązała skuteczny kontakt z klientami narzekającymi na profilu wydawnictwa. Cała sprawa została również rozwiązana w sposób umożliwiający skorzystanie z promocji wszystkim zainteresowanym. Tą akcją dodali sobie kilka punktów.

Żeby nie było tak wspaniale, to biblioteka nie posiada możliwości jakiejkolwiek segregacji. Wybór książek też jest mocno ograniczony, ale to akurat wynika ze specyfiki GW Helion.

4) Virtualo.pl - wchodzi w skład grupy Empik. Posiada imponującą liczbę książek, audiobooków i prasy. Do tego spory dział z e-czytnikami. Jako jedyna umożliwia wypożyczenie książki, aczkolwiek nie skorzystałem z tej usługi. Niestety nie daje możliwości wysłania plików na Kindle.

Wyróżnia ją możliwość realizacji kodów na e-booki, które można kupić w salonach Empik.

5) Publio.pl - portal Agory, który powoli pnie się w górę. Coraz więcej pozycji, wysyłka na Dropbox i możliwość zarządzania biblioteką pozwalają mi sądzić, że za jakiś czas uda im się wejść w górę w rankingu.

Po za rankingiem znalazły się dwie platformy. Pierwsza z nich to Amazon, który siłą rzeczy jest jednym z podstawowych źródeł moich e-book'ów w języku angielskim. Książki po polsku mocno tam kuleją. Jest ich zwyczajnie mało. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że Amazon nie jest stworzony jako księgarnia i e-booki stanowią tylko znikomą część jego sprzedaży.

Do zestawienia nie wliczyłem też sklepu Wydawnictwa Almaz. W tym wypadku zadecydowało o tym kilka rzeczy: moje doświadczenia z nimi do te pory ograniczały się do "zakupu" darmowego egzemplarza książki. Niemniej miałem okazję szukać pomocy na ich fanpage'u. Mimo późnej pory wszystko udało się załatwić (mimo, że trwało to prawie godzinę). 



Przy takiej obsłudze klienta pozostaje tylko zwiększyć ilość dostępnych publikacji, stworzyć bibliotekę na zakupione pliki (bo pobieranie tylko z linku z maila jest uciążliwe - brak możliwości ponownego pobrania) lub wysyłka na Kindle i może się okazać, że za jakiś czas znajdzie się w czołówce. Ale do tego czasu jeszcze wiele książek zostanie napisanych.


Jest także wielki minus. Należy on się Fabryce Słów, za kompletny brak kontaktu z klientem. Dwa maile i wiadomość na fanpage'u pozostały bez odzewu. Przyznam, że jest to dla mnie duży zawód, bo większość polskiej fantastyki jest wydawana właśnie przez nich i bardzo lubię ich papierowe wydania. Jednak skutecznie mnie zniechęcili do szukania książek poprzez ich stronę.



Jeżeli ktoś nie chce szukać książek na własną rękę, to polecam codzienne informacje o promocja e-book'ów na profilu Świata Czytników oraz skorzystanie z wyszukiwarki e-book'ów, która przeszukuje olbrzymie zasoby większości polskich sklepów z e-bookami.


Podsumowanie:

Ranking opiera się na moim rocznym doświadczeniu i zawiera tylko i wyłącznie te portale, wydawnictwa i e-księgarnie, z których usług skorzystałem, lub chciałem skorzystać (w dalszej części tekstu pod słowem "księgarnie" będą się kryły także wszystkie inne platformy zakupowe). Wiem, że zestawienie to będzie mocno ograniczone, bo miejsc do zakupu e-book'ów jest dużo więcej, ale nie mogę oceniać czegoś z czym nie miałem styczności. Z tego samego powodu jest to zestawienie w pełni niezależne i subiektywne. 

Mam nadzieję, że przy obecnej dynamice rynku e-book'ów i rozwoju e-czytelnictwa za rok będę mógł dodać kilka wartościowych pozycji oraz funkcjonalności w już istniejących sklepach.


Aha! Nie muszę mówić, że portale jak chomiki czy inne szczury nie były brane pod uwagę? Kradzież jest kradzieżą, a e-booki można dostać za bardzo przyzwoite pieniądze.